sobota, 8 listopada 2008

Zakupy: Dilmah Earl Grey - jakość nie warta swojej ceny

Niewiele jest w życiu godzin milszych niż pora obrządku zwanego popołudniową herbatą. W pewnych okolicznościach sama ta sytuacja sprawia nam przyjemność, niezależnie od tego, czy pijemy herbatę, czy też nie, bo oczywiście są osoby, które jej nie piją.

Henry James, Portret damy

Ja oczywiście zaliczam się do osób aktywnie uczestniczących w popołudniowej herbacie, a sposród wszystkich herbat najchętniej pijam Earl Grey.

Zapewne nie wszyscy wiedzą, że ta aromatyzowana olejkiem bergamotki herbata została nazwana na cześć Charlesa Greya, 2. erla Greya. Niestety nie wiemy dokładnie, czym hrabia Grey zasłużył sobie na ochrzczenie jego imieniem herbaty, choć krąży na ten temat kilka opowieści.

Wracając jednak do herbaty. Odczułem ostatnio ogromną potrzebę wypicia popołudniowej filiżanki gorącej, mocnej i pachnącej Earl Grey. Niestety moje zapasy tej herbaty wyczerpały się jakiś czas temu, dlatego wybrałem się do najbliższego sklepu, aby je uzupełnić.

W MarcPolu wybór herbat niestety nie należy do imponujących. Ostatnio wprowadzono tam nowe, organiczne herbaty (stoją na oddzielnej półce), które jednak są strasznie drogie (za 80 g trzeba zapłacić od 11 do 16 zależności od rodzaju). Ja postanowiłem wybrać mniej „organiczną”, za to nieco tańszą opcję.

Spośród wszystkich 4 czy 5 dostępnych herbat typu Earl Grey ostatecznie wybrałem najdroższą (nie licząc tej organicznej oczywiście), skuszony dobrą renomą marki Dilmah i obiecującym napisem na opakowaniu: Vacuum packed to protect freshness. W środku miałem nadzieję znaleźć mój wymarzony aromat i średniej długości łamane listki dające mocny napar. Listki oczywiście były, ale znacznie mocniej połamane niż się spodziewałem. Co do aromatu natomiast – no cóż, jak na próżniową ochronę wydawał się on dość słaby i marny. Poza tym nie był to dokładnie ten aromat, którego się spodziewałem, który pamiętałem i na który miałem ochotę. Było to raczej skrzyżowanie zapachu bergamotki i Cytrynowca, goszczącego niegdyś w doniczce prawie na każdym parapecie domowym.

Od razu przypomniała mi się inna herbata, której jestem nieszczęśliwym posiadaczem: zakupiona w Bomi, koszmarnie droga (z tego co pamiętam ok. 30 zł za 100 g), różana herbata Premier’s w puszcze. Problem z nią polega na tym, że nie ma ona w sobie nic z aromatu róży – jej aromat albo jest bardzo udaną kopią aromatu Cytrynowca (Geranium), albo wręcz pochodzi bezpośrednio od niego. Nie sądzą, aby ktokolwiek wąchający tę herbatę stwierdził, że jest różana... ani szczególnie smaczna.

Podsumowując: obydwie herbaty odradzam! Nie są one ewidentnie niedobre, ale nie są też dość dobre, jak na swoją cenę. Osobiście najbardziej lubię Earl Grey kupowany na wagę w sklepach herbacianych (np. bardzo dobrej jakości w Demmers Teahouse). Ostatecznie całkiem niezłe herbaty można dostać w niektórych sklepach Rossmann (herbaty na pewno dostępne są w Rossmennie pod Marriottem).


1 komentarz:

Luca pisze...

Ja też jestem fanką Demmers Teahouse. Na Rossmanie za to kilka razy się zawiodłam - herbaty były zwietrzałe. Zalezy, jak się trafi...